Nasze początki (część 2)

przez Magda
0 komentarz

Mój poród tylko z nazwy był naturalny, ponieważ ze względu na stan zagrożenia życia mój i mojej córeczki spowodowany cholestazą ciążową był indukowany. Oznacza to, że akcja porodowa została sztucznie wywołana. W moim przypadku użyto do tego kroplówki z oksytocyną, czyli syntetycznego hormonu przyspieszającego rozpoczęcie akcji porodowej. Dzięki niej, a tak naprawdę przez nią moje subiektywne odczuwanie bólu porodowego było zaburzone, ponieważ ubocznym skutkiem podania oksytocyny jest wywołanie skurczy silniejszych i bardziej bolesnych. Moja podróż do spotkania z naszą kochaną córeczką zaczęła się w piątek rano. Z oddziału patologii ciąży trafiłam na porodówkę i tam podłączono mnie pod kroplówkę. Ciężko było leżeć w jednej pozycji przez dłuższy bez możliwości dowolnego przemieszczania. Po pierwszej dawce oksytocyny czułam tylko lekkie ćmienie w dole brzucha. Wieczorem lekarz ze względu na brak postępu akcji porodowej stwierdził, że zrobi amniotomię. Ze  strachem w oczach spojrzałam na lekarza, padło pytanie „Zgadza się Pani?” yyy…a co to takiego? Okazało się, że amniotmia to przebicie pęcherza płodowego w celu przyspieszenia akcji porodowej. Usłyszałam, że jeśli nie urodzę w ciągu 24h to skończy się cesarskim cięciem. Położna kończąca dyżur żartowała, że kiedy przyjdzie na kolejny ja nadal będę rodziła (wywoływanie porodu u pierworódek zazwyczaj trwa długo). Mnie to nie bawiło, szczególnie, że leżąc bez ruchu pod kroplówką nie mogłam w żaden sposób tego przyspieszyć. Około północy dostałam kolejną dawkę oksytocyny, a o godziny trzeciej nad ranem dostałam silnych skurczów co 5 minut. Ulgę przyniosło mi skakanie na piłce, natomiast miałam wrażenie, że wdychanie gazu potęguje moje uczucie bólu. Tej samej nocy kiedy ja robiłam wszystko żeby ulżyć sobie w skurczach obok na porodówce zdążyły urodzić dwie kobiety! Kroplówka się skończyła i skurcze się nie nasilały ale też nie ustały. Chciałam urodzić, a brak snu i zmęczenie dawały mi się we znaki. Trzecia dawka oksytocyny okazała się tym czego brakowało mi do „szczęścia”. Mimo, że do tej pory bardzo chciałam żeby mąż był przy mnie to w tamtym momencie wydawało mi się, że to ostatnie czego chciałam. Nie zadzwoniłam do niego, przyjechał sam i bardzo dobrze zrobił. Skurcze rozkręciły się na dobre, a mój niezastąpiony mąż podawał mi wodę i liczył długość i częstotliwość skurczów. Teraz mogę powiedzieć, że bardzo mi pomógł tym, że był i „rodził” ze mną. Było mi ciężko, skurcze były bardzo częste i chciałam już prosić o cesarskie cięcie. Położna wyszła na chwilę a akcja tak się rozkręciła, że kiedy wróciła musiała w szybkim tempie przygotować wszystko do porodu. Powiadomiła potrzebny personel i momentalnie w pokoju zrobiło się tłoczno, był lekarz, druga położna, pediatra i położna od dzieci. Zaczęłam przeć (o dziwo mój organizm widział jak to się robi) i po chwili nasza córeczka była już na świecie….nasza Lilka. Pamiętam to uczucie kiedy pierwszy raz ją poczułam na sobie, kiedy położyli mi ją na brzuchu i powtarzałam w kółko „moja córeczka”. Tatuś przeciął pępowinę i nasze 2960g i 54 cm szczęścia było już z nami. To nie poświęcenie tylko miłość od samego początku, już od chwili kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Teraz nie pamiętam już bólu ale nie było łatwo, a kiedy patrzę na uśmiechniętą buźkę naszej małej Lilianki to wiem, że było warto.

Podobne

Zostaw komentarz